Szykowali tony ryb na sprzedaż. Cztery dni przed Wigilią stracili wszystko
Tomasz Golus z małej wsi w Zachodniopomorskiem i jego sąsiad na kilka dni przed świętami stracili tony ryb szykowanych na sprzedaż. Mężczyźni są przekonani, że ktoś zatruł wodę w rzece zasilającej stawy. Ich straty są ogromne.
Pan Tomasz od ponad dwudziestu lat prowadzi gospodarstwo rybackie.
- Hodujemy tutaj ryby różnych gatunków: karpie, ale też amury, liny, okonie, szczupaki, karasie srebrne i złote oraz tołpygi. Bardziej skupiamy się nie na ilości, a na jakości. Ludzie to doceniają i do nas wracają. Hodowla skupia się przede wszystkim na świętach Bożego Narodzenia – tłumaczy.
W ostatnie święta klienci też wrócili po ryby do pana Tomasza. Ale tym razem hodowca nie mógł im sprzedać ani jednego karpia.
- Rano 20 grudnia zauważyliśmy dosyć niespokojne zachowywanie ryb. Nerwowo kręciły ósemki w basenie. Tam mieliśmy je przygotowane do tej sprzedaży. W ciągu 20-30 minut zauważyliśmy, że pierwsze ryby zaczęły snąć. To były okonie i szczupaki, a więc gatunki bardzo czułe na wszelkiego rodzaju zanieczyszczenia w wodzie – relacjonuje.
Hodowcy zareagowali natychmiast i wezwali odpowiednie służby. Pan Tomasz o martwych rybach poinformował między innymi policję oraz inspektorat ochrony środowiska.
Zimne kaloryfery i woda. Spółdzielni nie stać na zakup węgla
- Na pewno doszło do zanieczyszczenia tego cieku. Nie mamy jeszcze wyników badań, będziemy to analizować. Na tę chwilę możemy jednak powiedzieć, że nie przyczyniły się do tego żadne zanieczyszczenia ściekami czy bytowymi, czy przemysłowymi, czyli jakieś awaryjne zrzuty ścieków związane np. z działalnością prowadzoną w okolicy – informuje Karolina Kłobus z Wojewódzkiego Inspektoratu Ochrony Środowiska w Szczecinie.
- Z naszego basenu wydobywał się zapach rozpuszczalnika. To jakby potwierdzało obecność chemii w wodzie. I to na tyle niebezpiecznej, że po 2-3 godzinach mieliśmy wszystkie ryby uśnięte – mówi Tomasz Golus.
Hodowca musiał oddać do utylizacji prawie cztery tony ryb przeznaczonych na sprzedaż. Jak tłumaczy, dla jego gospodarstwa oznaczało to utratę około stu tysięcy złotych i - co równie ważne - zaufania klientów.
- Mieliśmy poumawianych odbiorców, po stosownych potwierdzeniach przez nich zakupu. Mieliśmy fajny plan odbioru ryb aż do wigilii. Poczułem, że w pewnym sensie zawiodłem tych ludzi, bo oni zaufali nam, że odbiorą sobie tę rybę – mówi pan Tomasz.
Wynajem w pandemii. Nieuczciwych lokatorów nie można eksmitować
Straty liczy też inny hodowca, Tomasz Kosakowicz: - Kolega zadzwonił w poniedziałek rano, że ryby padają. Przyjechałem zobaczyć, co się dzieje. Próbowałem tę wodę oczyścić, ale to już nic nie dało. Wszystkie szczupaki i karpie poleciały. Nie mam nic. Ani pieniędzy, ani ryby, ani narybku.
Mężczyzna od trzech lat dzierżawi teren od miejscowego nadleśnictwa. W wyniku zatrucia stracił prawie tonę ryb przeznaczonych na sprzedaż. Dla jego gospodarstwa to strata około 30 tysięcy złotych.
- To, co mi powiedziała weterynaria, to w rybie nic nie znaleźli i w wodzie podobno też – mówi Tomasz Kosakowicz.
- Wykluczyliśmy choroby zakaźne. Próby od śniętych ryb do badania pozostałości zostały wysłane do laboratorium. Wyniki nie wskazywały na skażenie wód, nie stwierdzono przekroczeń ilości substancji niedozwolonych, chemicznych – tłumaczy Zdzisław Czerwiński, powiatowy lekarz weterynarii w Goleniowie.
Zapomniana przez system? Po złamaniu nogi nie wstaje z łóżka
- Nie jesteśmy ubezpieczeni, ponieważ to jest hodowla w pewnym sensie niepoliczalna. W ciągu sezonu nie wiadomo, ile jest tam ryb, ile ton. Nie są to rzeczy tak łatwo policzalne – twierdzi Tomasz Golus.
O zdanie pytamy hodowcę, który chce pozostać anonimowy. - Takie słuchy chodzą, że to jakiś jeden hodowca drugiemu coś na złość zrobił i tyle. Ale ile w tym prawdy? Na przypadek to bym też nie liczył. Bo tak wszystko od razu? Ryba jak śnie, to tak raczej stopniowo, a nie, że wszystko od razu – mówi.
- Ewentualnych sprawców możemy tylko podejrzewać. To mogły być albo jakieś zakłady w górze rzeki, albo konkurencja, albo ktoś wyjątkowo niezadowolony z naszej działalności – zastanawia się Tomasz Golus.
Śledztwo w sprawie prowadzi Prokuratura Rejonowa w Goleniowie. Lada dzień mają być znane wyniki badań prowadzonych przez inspektorat ochrony środowiska. Tymczasem hodowcy będą próbować znów stanąć na nogi.