Zgłosili zawał. Karetka jechała dwie godziny
77-latek z zawałem czekał prawie dwie godziny na przyjazd karetki. Niestety zmarł, zanim nadeszła pomoc. Podobno wszystkie należące do wrocławskiego pogotowia karetki stacjonujące z pobliskiej Trzebnicy były zajęte. Przysłano karetkę ze szpitala w Oleśnicy oddalonej o ok. 25 km. Czemu nie ściągnięto karetki z Wrocławia, do którego jest zaledwie 14 km? Czemu nie zawiadomiono lotniczego pogotowia lub straży pożarnej? Tego nie wiadomo. Na te pytania będzie musiał odpowiedzieć prokurator.
13 grudnia ubiegłego roku 77-letni pan Tadeusz prowadząc samochód, nagle źle się poczuł. Miał bóle w klatce piersiowej, problemy z oddychaniem i osłabienie. Mężczyzna zatrzymał samochód przy drodze w miejscowości Skarszyn koło Wrocławia i zadzwonił do żony.
Pani Eliza przed godziną 22 zadzwoniła na numer alarmowy. Zgłosiło się pogotowie w Katowicach. Kiedy ponownie zadzwoniła, odebrał dyspozytor z Wrocławia. Poinformowała o zawale i pojechała do męża. Około 22:20 z panem Tadeuszem rozmawiała jeszcze przez telefon znajoma.
- Do pokonania miałam do tej miejscowości 40 kilometrów. Znalazłam samochód, stał na światłach. Wyskoczyłam z samochodu i zapytałam: czy ty spisz? Złapałam za rękę, była zimna - opowiada pani Eliza.
Reporter: Pani przyjechała wcześniej niż pogotowie, a miała pani do przejechania 40 kilometrów?
Pani Eliza: Tak, oni rzekomo szukali męża w domach, a mieli zgłoszenie, że mąż jest w samochodzie.
Reporter: A skąd przyjechało pogotowie?
Pani Eliza: Z Oleśnicy, to jest 25 kilometrów do przejechania.
- Dwie godziny to bardzo długo. Tym bardziej, że tutaj wszędzie jest blisko. Z tej miejscowości, w której zatrzymał się pan Tadeusz, do Wrocławia jest 14 kilometrów, do szpitala około 10 - mówi Daniel Długosz z "Nowej Gazety Trzebnickiej".
W Trzebnicy - dziewięć kilometrów od Skarszyna – jest filia wrocławskiego pogotowia z kilkoma karetkami. Tego dnia wszystkie były zajęte. Poproszono więc o pomoc szpital w Oleśnicy i właśnie stamtąd przyjechała karetka. Dlaczego nie wezwano karetki z położonego bliżej Wrocławia, czemu nie uruchomiono lotniczego pogotowia lub miejscowej straży pożarnej? Nie wiadomo.
- Tego dnia nie dostaliśmy żadnej dyspozycji. Tego dnia nie mieliśmy żadnych wyjazdów, jeden z nielicznych takich dni - mówi Dariusz Zajączkowski z Państwowej Straży Pożarnej w Trzebnicy.
Według dokumentów ratownicy zgon stwierdzili o 23:41. Usiłowaliśmy się dowiedzieć, dlaczego tak długo karetka jechała do umierającego chorego. Wrocławskie Pogotowie Ratunkowe przesłało oświadczenie:
„Zgłoszenie zostało zarejestrowane w systemie o godzinie 22:02, zespół ratownictwa medycznego został zadysponowany o 22:41, a o godzinie 23:11 dotarł na miejsce wezwania. Pogotowie Ratunkowe we Wrocławiu obecnie nie posiada wszystkich informacji, które pozwalają na zajęcie stanowiska w przedmiotowej sprawie”.
- Ja byłam na miejscu o 23:30. Karetki nie było - twierdzi pani Eliza.
- Zawiadomiłam prokuraturę, czekam na przesłuchanie przez policję - dodaje kobieta.
Nie wiadomo też, dlaczego ratownicy ambulansu z Oleśnicy szukali pana Tadeusza w domach, kiedy ten umierał w samochodzie.
- Dla mnie to tragedia straszna. Straszny mam żal do osoby, która była decyzyjna - mówi pani Eliza.