Są rodzicami małych czworaczków. Wojna zniszczyła ich dotychczasowe życie 

Młode małżeństwo z Ukrainy Anastazja i Vlad przyjechali do Polski, by chronić swoje córki. Są rodzicami czworaczków w wieku dwóch lat. Ukraińskie służby przepuściły mężczyznę przez granicę, bo matka sama nie dałaby sobie z dziećmi rady. Rodzina stara się ułożyć sobie życie na nowo, dostała niezbędną pomoc i dach nad głową. Teraz czas na znalezienie pracy.

Anastazja i Vlad, dzięki dobrym ludziom, są bezpieczni w domu niedaleko Krakowa.

- Droga była bardzo ciężka, tak jak to z czworgiem dzieci. Ciężko znosiły podróż, niemalże 15 godzin jechaliśmy naszym samochodem do Polski. Dalsza podróż też trwała długo, szukaliśmy miejsca, w którym moglibyśmy zostać w Polsce – opowiada pani Anastazja.

- Ja byłem kierowcą, żona i dzieci siedziały z tyłu. Było bardzo ciężko, ciągle w drodze. Robiliśmy mało przystanków, bo baliśmy się o życie naszych dzieci. Spieszyłem się, więc było ciężko. Nigdy nie jechałem tak daleko, ale musiałem – wspomina pan Vlad.

"Nawet w Polsce wydawało nam się, że słyszymy syreny"

Małżeństwo mieszka w mieście Kropiwnicki w centralnej Ukrainie. On jest trenerem siatkówki, ona zajmuje się czworaczkami.

- Nad nami latały rakiety, zbombardowali lotnisko, bardzo często wyły syreny. Rosjanie byli blisko naszego miasta, ale jeszcze ich tam nie ma. Jednak rakiety, samoloty i helikoptery latały nad nami.

Bardzo bałam się o dzieci. Mają po dwa latka, nie rozumieją dlaczego wyjechaliśmy do innego kraju, dlaczego nie jesteśmy w domu. Staramy się, żeby nie czuły stresu i strachu – mówi pani Anastazja.

- Rosyjskich wojsk nie było, ale były wybuchy i rakiety. Wszystko było blisko, nie chcieliśmy czekać aż Rosjanie do nas przyjdą. Bałem się o rodzinę, gdyby nie ona, poszedłbym na wojnę – zaznacza pan Vlad.

"Dziewczyny na Dzień Kobiet chciały nie kwiaty, a kamizelkę kuloodporną"

Mężczyzna mógł przekroczyć granicę, bo ma czworo dzieci. Takich ojców ukraińscy pogranicznicy przepuszczają. Ale pan Vlad w Ukrainie zostawił rodzinę.

- Moi przyjaciele, ojcowie chrzestni walczą. Ja nie walczę, bo mam czworo dzieci. Jedna matka nie poradzi sobie z nimi – tłumaczy pan Vlad.

Anastazja zajmuje się dziećmi, a Vlad szuka pracy. Rodzinie z pewnością przyda się pomoc w tym tych pierwszych tygodniach życia na emigracji. Najbardziej potrzebne są… pieluchy.

- Język polski nie jest trudny do nauczenia. Połowę już rozumiem, połowę nie. Będę się starał nauczyć. To czy będę chciał tu zostać , zależy od tego,  jaka będzie sytuacja.  Jak wojna szybko się zakończy, to chcę wrócić do domu. Jeśli w domu nic nie będzie, a pojawi się tutaj praca i będziemy się tu dobrze czuli, to zostaniemy. Wkrótce idę na rozmowę kwalifikacyjną, jeśli będę w Polsce mógł pracować w zawodzie, to będę szczęśliwy, mam dyplom międzynarodowy – mówi pan Vlad.

Do Lwowa jeździ codziennie. Dostarcza pomoc, przywozi uchodźców

- Teraz nam wszyscy pomagają, właściciel domu, sąsiedzi. Potrzebne są na pewno pampersy, bo dzieci je szybko zużywają, no i jedzenie dla dzieci, a tak na razie wszystko jest – podsumowuje pani Anastazja.

Oglądaj inne reportaże tego reportera

XXXX XXXXXXX XXXXXX XX XXX XXX XXXX XXXX XXXXX

 

XXX XXXX X XXXXXXX XXXXXXXX XXXXXXX X XXXXX

 

XXXX XXXXXXX XXXXXX XX XXX XXX XXXX XXXX XXXXX

 

XXX XXXX X XXXXXXX XXXXXXXX XXXXXXX X XXXXX

 

XXXX XXXXXXX XXXXXX XX XXX XXX XXXX XXXX XXXXX

 

XXX XXXX X XXXXXXX XXXXXXXX XXXXXXX X XXXXX

 

XXXX XXXXXXX XXXXXX XX XXX XXX XXXX XXXX XXXXX

 

XXX XXXX X XXXXXXX XXXXXXXX XXXXXXX X XXXXX