Nie mogą wrócić do mieszkań. Dziwny remont w Warszawie.

Urzędnicy z warszawskiego Wilanowa z powodu remontu przenieśli mieszkańców domu przy ul. Przyczółkowej do innych lokali. Choć według prawa mogli to zrobić na rok, to o powrocie lokatorów nic nie słychać. W domu zostało jedno schorowane małżeństwo, które twierdzi, że główne prace remontowe odbyły się… 19 listopada i od tego czasu robotników nie ma.

Dom przy ulicy Przyczółkowej w warszawskim Wilanowie jeszcze niedawno zamieszkiwało kilka rodzin. Pani Bożena Grodzicka wraz z mężem - panem Włodzimierzem wprowadziła się tu w 2015 roku. Zajmują mieszkanie komunalne. W Wilanowie mieszkają od ponad pięćdziesięciu lat.

- Mieszkanie było w stanie ruderalnym. Pozrywane podłogi, a jedynym urządzeniem tu działającym był poobijany zlewozmywak i kuchnia gazowa. W remont zainwestowaliśmy około 30 tysięcy złotych – szacuje pani Bożena.

- Pomalowaliśmy ściany, obniżyliśmy sufity, bo założyliśmy też piec ekologiczny na gaz, dwufazowy. Prysznic facet nam zamontował, toaletę – mówi Włodzimierz Sowiński.

Brutalny mord na 60-latce. Obława za Abdanourem Djabrim

Jesienią 2020 roku urząd dzielnicy poinformował lokatorów, że zamierza modernizować budynek. Remont miał obejmować budowę kotłowni, doprowadzenie do niej instalacji gazowej, a do wszystkich mieszkań - cieplnej. Z urzędowych pism mieszkańcy dowiedzieli się, że na czas remontu czeka ich wyprowadzka.

- Część lokatorów była pod straszną presją… To było tak, że przychodził urzędnik i mówił: jak pani nie przyjmie tego mieszkania zastępczego, to damy pani inne, byle gdzie – twierdzi pani Bożena.

Uciekła z dziećmi od partnera. Właśnie spłonął ich nowy dom

Na taką wyprowadzkę zgodziła się pani Maria. I choć zgodnie z prawem, w razie remontu, lokatora można wyprowadzić maksymalnie na rok, to dziś kobieta jest niemal pewna, że do dawnego mieszkania nie wróci. Mieszka już w innej dzielnicy Warszawy.

- Mam pismo z gminy, że wyprowadzka na rok, więc dzwonię do urzędnika, a on mówi, że powinnam się już starać na Targówku o zamianę mieszkania, a nie w gminie Wilanów. To jak mamy wierzyć urzędnikom? – pyta Maria Stolarczyk.

- Ten remont odbył się 19 listopada między godziną 8 a 16. I żeby było weselej, od 19 listopada ani jednego robotnika tu nie widziałam. Tu nie ma placu budowy – mówi Bożena Grodzicka.

Zbierali na dom, ale pomoc uchodźcom była ważniejsza

Widząc, w jakiej sytuacji znaleźli się sąsiedzi, pani Bożena i jej mąż zdecydowali się zostać. Udostępnili mieszkanie na czas remontu, choć zdemontowano ich piec. Zostali bez ogrzewania i ciepłej wody. Gdy założono nowe grzejniki, dostali kolejne pismo z urzędu dzielnicy - tym razem wypowiedzenie umowy najmu.

- Jak można coś takiego zrobić? Przed laty pismo nam dali, że mamy na czas nieokreślony tu meldunek. I co? Przecież oni sobie robią koło pióra, nie mnie – mówi Włodzimierz Sowiński.

- Mąż ma pierwszą grupę inwalidzką ze względu na oczy. Ja w ogóle chodzić nie mogę, tylko o kulach – zaznacza Bożena Grodzicka.

Są rodzicami małych czworaczków. Wojna zniszczyła ich dotychczasowe życie 

Małżeństwo wyklucza przeprowadzkę do innej dzielnicy. Tylko tu ma życzliwych ludzi obok, którzy pomogą z zakupami czy dostaniem się do lekarza. Urzędników kilkukrotnie prosiliśmy o spotkanie w ich sprawie, ale bezskutecznie. W końcu postanowiliśmy stawić się w urzędzie osobiście, ale również bez efektu:

Reporter: Nie możecie zabronić obywatelom poruszać się po urzędzie.

Urzędnik: My mamy swoje wytyczne, proszę pana.

- Ale one są niezgodne z prawem.

- Tutaj rządzi burmistrz, a nie prawo.

W przesłanym po naszej wizycie oświadczeniu czytamy, że oferta mieszkania zamiennego dla pani Bożeny i męża wciąż jest aktualna. Zostać na Przyczółkowej nie mogą, bo według urzędników nadal trwa tam remont. Niestety na miejscu nikt się z nami nie spotkał. A całą wizytę podsumować mogą słowa jednego z pracowników, że tam „rządzi burmistrz, a nie prawo”.

- Ci lokatorzy nie zalegali z czynszem, nie wszczynali awantur. Są skromnymi, niezamożnymi ludźmi, więc po prostu postanowili ich wyczyścić. Ale tak elegancko, że dadzą im lokal zamienny i tak dalej. No ale nie byli z tymi ludźmi do końca szczerzy. Bo okazało się, że owszem można się wyprowadzić, ale nie można wrócić. Jest to zwykła granda – ocenia działacz społeczny Piotr Ikonowicz.

Oglądaj inne reportaże tego reportera

XXXX XXXXXXX XXXXXX XX XXX XXX XXXX XXXX XXXXX

 

XXX XXXX X XXXXXXX XXXXXXXX XXXXXXX X XXXXX

 

XXXX XXXXXXX XXXXXX XX XXX XXX XXXX XXXX XXXXX

 

XXX XXXX X XXXXXXX XXXXXXXX XXXXXXX X XXXXX

 

XXXX XXXXXXX XXXXXX XX XXX XXX XXXX XXXX XXXXX

 

XXX XXXX X XXXXXXX XXXXXXXX XXXXXXX X XXXXX

 

XXXX XXXXXXX XXXXXX XX XXX XXX XXXX XXXX XXXXX

 

XXX XXXX X XXXXXXX XXXXXXXX XXXXXXX X XXXXX