Wyrok sądu okazał się świstkiem papieru. Bez odszkodowania za wypadek
Andrzej Kosman uległ w pracy poważnemu wypadkowi. Ma niesprawną rękę oraz nogę i nie wróci już do zawodu budowlańca. Mimo że do dramatu doszło w pracy, to firma zatrudniająca mężczyznę unika wypłaty zadośćuczynienia. Sądowy wyrok okazuje się tylko świstkiem papieru.
Dla 66-letniego pana Andrzeja Kosmana praca to była pasja. Od lat 90. wyjeżdżał za granicę na rożne budowy, aby zarobić na utrzymanie rodziny. Żona zajmowała się wychowywaniem pięciorga dzieci. Małżonkowie mieszkają w Łowiczu w województwie mazowieckim.
- Byłem w Rosji, w Niemczech jednych i drugich, w Norwegii, w Szwecji, we Francji. W każdym z tych krajów byłem budowlańcem. Budownictwo było dla mnie wszystkim. Jedenaście lat temu, przykro mi to wspominać, ale urwało się – wspomina Andrzej Kosman.
ZOBACZ: Atak kwasem zamienił jego życie w koszmar. Wini szwagra
Jedenaście lat temu pan Andrzej był we Francji. Wyjazd do pracy organizowała agencja pracy z Gliwic. To był jego ostatni wyjazd.
- Pracowaliśmy przez szalowaniu stropu, wylewka na mokro tak zwana. Byłem na drabinie, którą opierałem o stały podciąg betonowy i uszczelniałem konstrukcję, wyszalowanie tego stropu. Ta drabina poszła. Barkiem uderzyłem o metalową wyporę, a noga mi wpadła w kratkę hydrauliczną – opowiada.
- Wiedziałam, że spadł, bo dzwonił do mnie, że taki i taki wypadek był. Że leży w szpitalu, że musi zjechać. No i zjechał. Musiał mieć i operację i zabiegi inne, czyli rehabilitację jedną, drugą, trzecią… - dodaje Elżbieta Kosman, żona pana Andrzeja.
Od lekarzy mężczyzna usłyszał, że nie będzie już mógł pracować w zawodzie.
- Mam ponad 50 procent utraty zdrowia. Budownictwo jest ciężkim zawodem. Musi być sprawna ręka, noga, głowa i cały organizm człowieka. Ja już nigdy nie będę miał sprawnej nogi i ręki – przyznaje mężczyzna.
ZOBACZ: Jego los poruszył widzów i zmobilizował urzędników. Dostał mieszkanie
Po bardzo długim i kosztownym leczeniu pan Andrzej pojechał na Śląsk do firmy, która go zatrudniała. Chciał porozmawiać z prezesem o zadośćuczynieniu za wypadek w pracy. To, jak został potraktowany, do tej pory budzi w nim przykre emocje.
- Pojechałem do Gliwic, chciałem się rozmówić z prezesem. I on do mnie tak mówi: proszę pana, ja dopiero objąłem tu stołek, ale za dwa tygodnie do pana zadzwonię, to się rozmówimy. No i minęły dwa tygodnie, trzy… - opowiada.
- Nie bardzo chcieli rozmawiać z mężem. Dobry jesteś, jak jesteś na chodzie, a potem to już mamy cię w… nie interesujemy się. Jak nie ma z ciebie zysku ani korzyści, to odstawiony na boczny tor – komentuje Elżbieta Kosman.
Pan Andrzej sprawiedliwości postanowił szukać sądzie. Sprawa trwała ponad siedem lat.
ZOBACZ: Kupił auto w komisie, rozsypało się po 100 km
W kwietniu 2022 roku Sąd Rejonowy w Gliwicach wydał wyrok. Wyraźnie jest w nim napisane, że spółka ma wypłacić panu Andrzejowi 50 tysięcy złotych zadośćuczynienia wraz z odsetkami. I tu zaczyna się drugi dramat pana Andrzeja.
- Kilka dni po tym, jak dostaliśmy wyrok, w KRS pojawiła się całkowicie inna nazwa spółki. Do tego wyszło na jaw, że nowym prezesem spółki został obywatel Ukrainy. Komornik wszczął postępowanie i poszukiwał majątku. W Polsce tak się dzieje, prawda. Komornik ustala, że nie ma majątku. Czyli coś tutaj jest nie tak. To cwaniactwo – tłumaczy Gabriela Czop, radca prawny reprezentujący w sądzie pana Andrzeja.
- Żeby komornik wyegzekwował roszczenie, musi odnaleźć majątek dłużnika i dokonać jego sprzedaży. Często okazuje się, że niestety dłużnicy majątku żadnego nie posiadają – mówi Tomasz Kostecki, komornik przy Sądzie Rejonowym w Gliwicach, który prowadzi sprawę pana Andrzeja.
- Pytam teraz, jako obywatel tego kraju: czy jest tu prawo, które mnie chroni? Ja mam wyrok Rzeczpospolitej Polskiej, to on powinien to po prostu uszanować. A on tego nie szanuje – podsumowuje pan Andrzej.