List do Interwencji, a później eksplozja na plebani. Edward D. przed sądem
Rozpoczął się proces w głośnej sprawie wybuchu gazu na plebanii ewangelicko-augsburskiej w Katowicach-Szopienicach. Prokuratura zarzuca 75-letniemu Edwardowi D. celowe rozszczelnienie instalacji gazowej, co miało doprowadzić do wybuchu. Jego adwokat zaprzecza i wskazuje na treść listu, jaką rodzina wysłała do naszej redakcji przed śmiercią.
- Z tych opinii, w ocenie prokuratora, jednoznacznie wynika, iż do wybuchu gazu doszło w wyniku celowego rozszczelnienia instalacji gazowej w mieszkaniu zajmowanym przez oskarżonego – mówi Marta Zawada-Dybek z Prokuratury Okręgowej w Katowicach.
- Prokuratura zarzuciła mu, że celowo rozszczelnił instalację gazową, nie ma na to ani jednego dowodu w aktach sprawy. Nie mam pojęcia, kto tego dokonał, ale wiem, że na pewno nie zrobił tego mój klient. Na sądzie spocznie obowiązek ustalenia, co wydarzyło się pomiędzy godziną 6:00, kiedy pan Edward wstał, a godziną 8:30, kiedy doszło do eksplozji – tłumaczy Michał Płowecki, adwokat Edwarda D.
Przypomnijmy. Do wybuchu gazu doszło w piątek 27 stycznia ubiegłego roku, około godz. 8:30. Spod gruzów wydobyto ciała dwóch kobiet: żony i córki pana Edwarda D.
- Prokurator jednoznacznie ustalił, że kobiety w momencie wybuchu nie żyły, a przyczyną ich zgonu stało się z toksyczne zatrucie lekami, które te kobiety zażyły wcześniej. Z badań toksykologicznych wynika, iż również oskarżony znajdował się pod wpływem leków o charakterze psychotropowym i nasennym – informuje Marta Zawada-Dybek z Prokuratury Okręgowej w Katowicach.
ZOBACZ: Długi przerastają 19-latkę. „Babcia grała na maszynach”
Trzy dni po eksplozji, w poniedziałek, redakcja Interwencji otrzymała list od rodziny D.
„Jeśli ktoś się zastanawia, jak doszło do tej tragedii w Katowicach-Szopienicach, to oto kilka słów wyjaśnienia. Nie pozostało nam nic innego, jak rozszerzone samobójstwo, a tabletki nasenne pozwolą nam odejść skutecznie i po cichu” – brzmiał fragment korespondencji.
- Proszę zwrócić uwagę na to, że tam nie ma ani słowa o żadnym wybuchu, jest tam mowa o tym, że „weźmiemy tabletki, że zaśniemy, chcemy odejść po cichu”. Tak naprawdę sąd będzie sprawdzał, co się tam wydarzyło – zaznacza Michał Płowecki, adwokat Edwarda D.
- Informacje o tym sporze, konflikcie między oskarżonym a proboszczem w tej sprawie się pojawiały, były sprawdzane, ponieważ jest to istotne z punktu widzenia prowadzonego śledztwa, w tym przede wszystkim motywów działania oskarżonego. Rodzina oskarżonego i oskarżony zamierzali popełnić samobójstwo i takie ustalenia w tej sprawie prokurator poczynił – informuje Marta Zawada-Dybek z Prokuratury Okręgowej w Katowicach.
ZOBACZ: Dramat rodziny. Osierociła dziewięcioro dzieci
Konflikt pomiędzy rodziną D. a proboszczem parafii Interwencja pokazywała w maju 2020 roku. Pani Halina przez 17 lat była kościelną. Za pracę na rzecz parafii rodzina otrzymała mieszkanie. Gdy pani Halina przeszła na emeryturę okazało się, że nie miała opłacanych składek zusowskich. Przegrała dopiero w sądzie apelacyjnym. Rodzina nie chciała się wyprowadzić z plebanii.
- W Sądzie Apelacyjnym dowiedziałam się, że pracowałam jako wolontariat. Siedemnaście lat jako wolontariusz! – wskazywała wówczas pani Halina.
- Obowiązkiem księdza było zgłosić to do urzędu pracy i do skarbówki, a on tego nie zrobił, bo jak on nie zgłosił, nie zarejestrował to... byliśmy schowani, jak cienie – dodał Edward D.
- Parafia bardzo na tym straciła. Straciłem też osobiście, bo musiałem chodzić po sądach. I jeżeli muszę się wypowiadać w mediach i poruszać ten trudny temat, to również jest to dla nas, dla parafii, dla kościoła pewnego rodzaju forma nękania – stwierdził wówczas Adam Malina, proboszcz parafii Ewangelicko-Augsburskiej w Katowicach-Szopienicach.
ZOBACZ: Kolej zajęła im działkę i buduje tory. Boją się, że dom runie
Pies, który przeżył wybuch, trafił do znajomych pana Edwarda. Dzisiaj oni są jedynymi jego bliskimi. Pani Halina i pan Waldemar z rodziną D. poznali się na wspólnych spacerach z psami.
Reporterka: Czy pan dopuszcza taką myśl, że oni odkręcili ten gaz, żeby wysadzić siebie w powietrze i cały budynek?
Pan Waldemar, znajomy rodziny: Nie wierzę w to. I jak rozmawiam z ludźmi, z dużą grupą ludzi, to samo mówią. Tym bardziej, że zadałem mu to pytanie jeszcze na oparzeniówce, zanim zabrali go do aresztu. Powiedział, że nigdy w życiu czegoś takiego nie zrobił, że jeżeli by odkręcił gaz, uciekałby ile sił w nogach.
Reporterka: Ale instalacja była rozszczelniona, przynajmniej tak mówią biegli.
Pan Waldemar, znajomy rodziny: Według mnie, a mam z gazem bardzo dużą praktykę, ponieważ 35 lat pracowałem przy gazie, wybuch nastąpił w piwnicy. Oczywiście Edward mógł zainicjować wybuch, mieszkał na wysokim parterze, ale piwnica została całkowicie rozerwana. Gdyby wybuch nastąpił w mieszkaniu na parterze, nie byłoby pierwszego piętra - tam gdzie te dziewczynki, gdzie wikary, gdzie żona wikarego była, oni by też nie żyli. A tu ewidentnie rozerwało całą piwnicę.
ZOBACZ: Bunt pod Łodzią. Decyzja urzędników wywołała wściekłość
- Nie wierzę, że oni coś tam zrobili, nie wierzę w to absolutnie. Oni za mocno życie kochali, oni za mocno kochali swoje psy. Społeczność jest podzielona, jedni uważają, że on to zrobił, a drudzy nie wierzą – dodaje pani Halina, znajoma pana Edwarda.