Groźby i nowi poszkodowani. Tropem „biznesu” Tomasza D.
Nowe fakty w sprawie poszkodowanych kierowców ciężarówek, którzy walczą o niewypłacone pieniądze za pracę. Choć mają korzystne dla siebie wyroki, nie mogą ściągnąć należności, bo firma zmieniła właściciela. Obecny mieszka na Białorusi, a komornicy są bezradni. Po emisji materiału, jego bohaterowie otrzymywali telefony z pogróżkami. Do redakcji zgłosiła się też kolejna grupa poszkodowanych.
Pierwszy raz sprawą poszkodowanych kierowców ciężarówek zajmowaliśmy się w styczniu.
- Z początku płacił w miarę, później coraz było mniej, nie było na paliwo… No i tak się nazbierało 9700 złotych przez dwa miesiące – opowiadał nam wówczas Marek Jarema, kierowca ciężarówki,
ZOBACZ: Samochód z salonu okazał się kradziony. Co dalej?
Tomasz D., który zatrudniał kierowców, dwa miesiące temu tak nam mówił: - Ale ja nie jestem już właścicielem tej spółki i pan Jarema nie pracował u mnie, tylko prezesem jest pan Edward, który mieszka na Białorusi.
- Realnie tę spółkę prowadzi pan Tomasz D. On był tą osobą, która ustalała z nimi warunki, rozmawiała na temat wynagrodzeń, zlecała im pracę – mówi Alicja Raczkowska, prawnik reprezentująca kierowców.
Po emisji materiału Marek Jarema otrzymał telefon. Mężczyzna, który mu groził, dzwonił z numeru, z którego Tomasz D. telefonował do naszego reportera.
- Pierwszy telefon był z groźbami, że zabiją mi córkę, żonę. Przestraszyłem się, wezwałem policję. Przyszedł SMS, a w nim zdjęcie mojej żony, córki, później domu. Dzwoniący mówił w języku rosyjskim, ale to było ewidentnie słychać, że to był głos Tomasza D. – twierdzi Marek Jarema.
ZOBACZ: Rodzinny dramat. Nie może opiekować się matką
To zapis fragmentu rozmowy zawierającego pogróżk:
Jesteś w domu?
Jestem, za ile będziesz?
To czekaj na mnie, ty już jesteś martwy.
ZOBACZ: Wóz strażacki nie wyjedzie z remizy. Brama jest za wąska
- Wszystko policja przyjęła, ale tak szczerze mówiąc do dziś po tych moich zeznaniach cisza – przyznaje Marek Jarema.
Nadawca wycofał wysłane wiadomości, zanim pan Marek zrobił zrzuty ekranu. Ale zdążyli zobaczyć je policjanci z komisariatu w Reszlu. Przyjęli zawiadomienie i teraz prowadzą sprawę. Niestety nie informują o szczegółach postępowania.
- To, co mogłam napisać, to napisałam, że zostało przyjęte zawiadomienie, są czynności w toku prowadzone, tutaj może w tym zakresie wypowiedzieć się więcej prokurator bądź rzecznik prokuratury – mówi Ewelina Piaścik z Komendy Powiatowej Policji w Kętrzynie.
Sprawy nie komentuje też prokuratura. Za to do naszej redakcji zgłosili się kolejni poszkodowani. Niektórzy wolą pozostać anonimowi. Pan Zdzisław pracował dla firmy związanej z Tomaszem D. jako kierowca. Woził ładunki wielkogabarytowe.
- Pierwszy powód, że powiedziałem: dość, był taki, że nazbierała się sumka dosyć spora. Ale głównym powodem było to, że wszędzie był wstyd. Gdzie nie pojechałeś, to nikt nie chciał udzielić nam pomocy. Żaden serwis nie chciał przyjechać z tego względu, że pan Tomasz D. niestety miał zadłużenie w danej firmie. I nikomu się nie podobało siedzieć po 2, 3, 4 dni w ciężarówce i czekać na zbawienie, aż ktoś się zlituje. Gdy oddałem sprawę do sądu, to sąd przyznał mi 240 tysięcy. Na dziś z odsetkami to będzie około 300 tys. zł – opowiada pan Zdzisław.
ZOBACZ: Odziedziczył po ojcu dom. Nie może do niego wejść
Poszkodowani przez firmy związane z Tomaszem D. są nie tylko kierowcy. Pan Jan Wengrzyn sprzedaje naczepy do ciężarówek. W jednej z takich naczep wymienił opony - Tomasz D. za wymianę nie zapłacił. Pan Jan w sądzie wygrał, niestety pieniędzy nie odzyskał do dziś.
- Dostaliśmy fakturę - zwrot opisaną na zasadzie, że będzie traktował to jako próbę wyłudzenia z naszej strony. Prowadzę działalność ponad 30 lat. W takiej hierarchii negatywnej, to myślę, że na drugiej, trzeciej pozycji by się ten pan uplasował – ocenia Jan Wengrzyn.
- Tomasz D. tankował u nas, płacił gotówką na początku – mówi kolejny poszkodowany Jacek Malitka, który jest właścicielem stacji benzynowej. - A później wyszedł temat, że chciałby płacić przelewem. Pierwsza płatność poszła idealnie, co do dnia. A następnej to już praktycznie żadnej nie zobaczyliśmy. Chodzi o 35 tysięcy złotych – dodaje.
ZOBACZ: „200 osób nagle bez pracy.” Bunt handlarzy w Lublinie
Próbowaliśmy skontakować się z Tomaszem D. Nie odebrał od nas telefonu. Poszkodowani przygotowują skargę do Inspekcji Transportu Drogowego. Według nich firma łamie prawo, więc chcieliby odebrania jej licencji przewoźnika.
- Usłyszałem od pana Tomasza takie słowa: jeszcze się taki nie urodził, żeby ze mną porządek zrobił – relacjonuje pan Zdzisław.