Łysinin. Najpierw zimne kaloryfery, teraz oskarżenia o wyłudzanie kredytów
Wracamy do Łysinina, gdzie jeszcze kilka tygodni temu lokatorzy tamtejszej spółdzielni mieli problem z ogrzewaniem. Za taki stan rzeczy obwiniali prezesa spółdzielni mieszkaniowej - Andrzeja B. Bo choć regularnie płacili czynsz, nie było pieniędzy na węgiel, a do biura spółdzielni pukali komornicy. Wokół prezesa piętrzą się kolejne problemy. Dotarliśmy do osób, które twierdzą, że B. wyłudził na ich dane kredyty.
- Dzieci chorują, bo jest zimno w domu. Pleśń wychodzi. Jest nieciekawie – opowiadał Michał Płocha, mieszkaniec bloku w Łysininie
- Ostatnio zimne kaloryfery mieliśmy dziś w nocy: od godziny 1 w nocy do 9 rano – mówili mieszkańcy.
Po naszej interwencji założyli oni wspólnotę mieszkaniową i dziś problemów z ogrzewaniem nie mają. Ale wokół prezesa spółdzielni - Andrzeja B. pojawiają się kolejne kontrowersje. Do naszej redakcji zgłosiły się osoby, które czują się przez niego poszkodowane. Mówią o wyłudzeniach kredytów, do których miało dojść w 2016 roku. Jedną z osób poszkodowanych jest 70-letni brat Andrzeja B.
Fałszywy ortodonta. Znów przyjmował pacjentów
- Byłem na bezrobociu, akurat się zdarzyło i brat się dowiedział. Przyjechał i zaproponował mi pracę w spółdzielni, a brakowało mi 1,5 roku do emerytury. No ale zaproponował, żebym mu pożyczkę wziął - 20 tysięcy, bo jest w trudnej sytuacji. „Nie bój się, wszystko będę spłacał” - mówił. Wyszła księgowa, poczekałem, przyniosła papiery: „Tu pan podpisze, tu pan podpisze – twierdzi pan Tadeusz.
Mężczyzna jeszcze kilka razy jeździł do banków i podpisywał dokumenty, bo jak tłumaczył mu brat - miał on problem z otrzymaniem kredytu. Po kilku miesiącach okazało się, że pożyczek jest więcej. W 2019 roku prokuratura ustaliła, że podpisy na części umów kredytowych sfałszowano. Nie wykryto sprawców fałszerstwa, ale oskarżono m.in. Andrzeja B. o wyłudzenie pożyczek i poświadczenie nieprawdy w dokumentach.
- Jeden kredyt mam na 15 tysięcy, drugi na 20 tysięcy, a trzeci na 50 tysięcy w banku P. w Bydgoszczy wziął – twierdzi pan Tadeusz.
- Pan Tadeusz powinien dalej walczyć, tę linię, którą obrał, dalej stosować. Część postępowań (egzekucyjnych) ma już zawieszonych, toczy się jeszcze jedno postępowanie. Powinien tam przedstawić wszystkie argumenty: że nie podpisywał dokumentów kredytowych, że nie zaciągał innych zobowiązań, z wyjątkiem tego jednego, do którego się przyznaje, że opinie grafologów w innych postępowaniach jednoznacznie wskazują, że to nie on złożył podpis – komentuje prawnik Bartosz Graś.
Wilgoć w mieszkaniu. Ojciec siedmiorga dzieci w potrzebie
Kolejną osobą, która zdecydowała się pomóc Andrzejowi B. i podpisała umowę kredytową, jest Jan Skamina - sąsiad prezesa spółdzielni. I on również o drugiej, dodatkowej pożyczce dowiedział się, gdy otrzymał pismo od komornika.
- Andrzej do mnie zadzwonił, że mam przyjść tylko do biura. Wyszła wówczas pani Małgosia i mówi, że mam podpisać umowę na wywóz śmieci, bo będzie teraz inaczej, nie będą przyjeżdżać samochody, tylko pojemniki będziemy mieli. I na tym temat się kończył. Ja podpisałem i zaś przychodziły pożyczki. Przez to mam 1300 złotych świadczenia, a dostaję 900 złotych, bo mi potrącają – tłumaczy Jan Skamina, który czuje się poszkodowany przez Andrzeja B.
Prezes Andrzej B. odmówił rozmowy przed kamerą, gdy usłyszał, że tym razem chcemy rozmawiać o zaciąganych kredytach. Prezes spółdzielni zaprzecza, że dysponował pieniędzmi z kredytów. My dotarliśmy do nagrania z rozmowy, w której osobiście przyznaje, że wydał je na węgiel dla spółdzielni. Pieniądze miała pobierać też Małgorzata A. - księgowa:
„- To te pożyczki, co były wzięte i na wuja Tadzia, to poszło wszystko na węgiel?
- Tak. (…) Tam to szło tak, że np. kupowałaś trzy transporty to było 80 tysięcy, 70 tysięcy. Ona na teraz kłamie po prostu, że tych pieniędzy nie brała, to jest czysta fikcja.”
Dramat lokatorów w Łodzi. Walczą o przetrwanie
Dziś poza Andrzejem B. oskarżonymi w sprawie są: księgowa Małgorzata A. i dwóch pracowników firmy zajmującej się pośrednictwem finansowym. Po biurze, w którym pracowali, nie ma śladu, a numery telefonów są nieaktywne.