Zastrzelił policjantów w radiowozie. Funkcjonariusze przerywają milczenie

Ogromne braki kadrowe, unikanie trudnych lub niebezpiecznych interwencji. To obraz wrocławskiej policji opowiedziany nam przez samych jej funkcjonariuszy. Przerwali oni milczenie po tym, jak Maksymilian F. zastrzelił dwóch policjantów w radiowozie. Zdaniem naszych rozmówców wcześniej czy później musiało dojść do tragedii. Udało nam się porozmawiać z oficerem, który był na miejscu strzelaniny, opowiada o pierwszych godzinach śledztwa.

Nieco ponad tydzień temu kraj zmroziła informacja, że strzelano do dwóch policjantów we Wrocławiu. Konwojowali oni poszukiwanego listem gończym Maksymiliana F., by osadzić go w policyjnym areszcie.

- Tam było w ch… błędów. To, co się wydarzyło, to jest po prostu kosmos – mówi policjant.

Poszukiwanego przestępcę policjantom przekazał poprzedni patrol z prośbą o transport. Wiele wskazuje na to, że zarówno przed transportem, jak i w jego trakcie złamano policyjne procedury.

- Byłem tam na miejscu i to widziałem. Moje zdanie jest takie, że gościu nie miał w ogóle kajdanek przy sobie. Broń, którą miał przy sobie, miała prawie 40 centymetrów długości. Gościu miał ją w kaburze pod pachą. W kajdankach z przodu nie jesteś w stanie 40-centymetrowej broni wyciągnąć. A chłopak odbił się później na kamerach, 700-800 metrów dalej, na stacji benzynowej. Gdyby był w kajdankach, to ktoś by zwrócił uwagę, że gościu jest kajdankach. Tak że nie był w kajdankach. Ja daję sobie głowę uciąć, że nie był w kajdankach – ocenia policjant, który był na miejscu zdarzenia w pierwszych godzinach śledztwa.

ZOBACZ: Dziadkowie lepsi od ojca? Tak zdecydował sąd

Wrocławscy policjanci postanowili się z nami spotkać i opowiedzieć o ich służbie i postępowaniu ich przełożonych.

- Wiecie, jak to wygląda na komisariatach? „Jest gościu spokojny, dobra to ok. Słuchaj nie jest agresywny", Jak ktoś jest agresywny, to albo siedzi ktoś na nim, albo jest przykuty do krzesła. „Słuchaj, on jest spokojny, on nie jest agresywny. Dobra, a przeszukany? Tak, przeszukany jest. Dobra ok, chodź panie, będziesz grzeczny? Będę grzeczny. Dobra, to cię nie zapinamy, bo nie mamy kajdanek". Tak to wygląda i podejrzewam, że tak to wyglądało – mówi jeden z policjantów z Wrocławia.

- Patologii jest cale mnóstwo. Można by wysypywać jak z rękawa. Tak naprawdę na dziś nie ma policji, nie oszukujmy się. Przychodzi ktoś złożyć zawiadomienie, to niech będzie pewny, że nikt z tym nic nie zrobi – ocenia drugi funkcjonariusz.

1 grudnia późnym wieczorem Ireneusz Michalak i Daniel Łuczyński dostali polecenie przewiezienia poszukiwanego listem gończym oszusta do izby zatrzymań na innym komisariacie. Maksymilian F. zdawał się być spokojny, miał do odsiedzenia pół roku w więzieniu. Nagle w trakcie transportu oddał jednak dwa strzały. Kule trafiły w głowy przewożących go funkcjonariuszy.

ZOBACZ: Wydzierżawił działkę pod kopalnię. Twierdzi, że go oszukano

Dwóch doświadczonych policjantów nigdy nie dojechało do celu, a Maksymilian F. po prostu uciekł z nieoznakowanego radiowozu. Został złapany dopiero kilka godzin później.

- Przerażające jest to dla mnie, bo nie pamiętam takiej sytuacji. Do policjantów się nie strzela. W latach 90. bandytom nie przyszło do głowy, żeby strzelać do policjantów. Bandyci do siebie strzelali, taranowali się samochodami, ale nikt nie wpadł na pomysł, żeby strzelać do policjanta – zaznacza Marek Marecki, były oficer wrocławskiej policji.

W sprawie bez odpowiedzi wciąż pozostaje wiele kluczowych pytań. Czy Maksymilian F. miał tego wieczoru na sobie kajdanki, bo przecież później odnaleziono go z kaburą? Czy nie było po prostu tak, że wyciągnął broń z kabury i najpierw strzelił do jednego, a później do drugiego funkcjonariusza policji?

- On został zatrzymany kilka godzin wcześniej, wiedział, że ma przy sobie ten przedmiot, że jest w stanie w dobrym momencie go użyć, bo deklarował to wcześniej w mediach społecznościowych. I na to się zdecydował, on po prostu wyczekał odpowiedniego momentu – ocenia Marek Marecki.

ZOBACZ: Wybuch biokominka zniszczył połowę jej ciała. Nie poddaje się

Zdaniem wrocławskich policjantów, z którymi rozmawialiśmy, mogło być znacznie gorzej, gdyby zatrzymany zwlekał z użyciem broni jeszcze kilka minut…

- To stało się 300 metrów od komisariatu. Gościu miał coś w stylu rewolweru. Gdyby dojechał na komisariat, do pomieszczenia dla osób zatrzymanych, to tam policjanci nie mają broni. Gdyby oni dojechali na komisariat, gdyby gościu się odpalił na komisariacie, toby się jeszcze gorzej skończyło – uważa jeden z policjantów.

Pojawiła się hipoteza, że Maksymilian F. mógł ukryć broń w nieoznakowanych radiowozie i sięgnąć po nią, kiedy jechał nim po raz kolejny. Z perspektywy przepisów o przewożeniu ta hipoteza wydaje się absurdalna. Trudno wyobrazić sobie, by siedzący obok policjant nie zauważył próby ukrycia broni za siedzeniem czy pod siedzeniem. Wydaje się to niemożliwe.

ZOBACZ: Bez pieniędzy i aut z zagranicy. Kilkudziesięciu poszkodowanych

Nieoficjalnie we wrocławskiej policji mówi się o tym, że jeden z policjantów z patrolu, który zatrzymał Maksymiliana F., po całym wydarzeniu, sam chciał targnąć się na swoje życie. Według naszych informacji przebywa obecnie w szpitalu.

- To jest dramat, bo to jest czyjeś życie i to jest ponad wszystko. Zawsze będę powtarzał, że najbardziej ucierpią na tym dzieci i żony. Natomiast jeżeli rozmawiamy o tym przypadku wrocławskim, to było to na własne życzenie. Ci policjanci, którzy nie żyją, podpisali sami wyrok – mówi jeden z policjantów.

A o wyroki, które na co dzień podpisują na siebie wrocławscy funkcjonariusze, jest w tym mieście wyjątkowo łatwo.

- Na obraz dolnośląskiej policji pracowałem 27 lat. Ten obraz w ciągu ostatniego roku został kompletnie zszargany przez moich przełożonych. Także o zaufaniu do kolegów, policjantów nie może być mowy – uważa Marek Marecki.

ZOBACZ: Więzień wtargnął do internatu. „Mówił, że musi kogoś zabić”

We Wrocławiu brakuje kilkuset policjantów, a ta dziura nabierze jeszcze większych rozmiarów w styczniu, po kolejnych odejściach na emerytury.

- Czy mieszkańcy Krzyków zdają sobie sprawę, że codziennie wyjeżdża, żeby ich pilnować, jeden patrol złożony z dwóch młodzików na te prawie 300 tysięcy mieszkańców? Jeden patrol! Jeden! Dwoje dzieciaków. I tak jest na Starym Mieście, tak jest na Fabrycznej, tak jest na Psim Polu. Nie ma ludzi – alarmuje jeden z funkcjonariuszy.

- Jedzie się na przykład na interwencję, gdzie jest zgłoszone, że gościu biega z nożem i się myśli: to pojedziemy dwie ulice szerzej, żeby przyjechać 10 minut później, bo może się wybiega albo się coś stanie, to już będzie po sprawie. No niestety, ale tak to właśnie wygląda, zwłaszcza, że w patrolu jeżdżą osoby, które mają maksymalnie 3-5 lat służby – dodaje inny.

- Kolejne, co jest rozczarowujące, a wręcz rozmywa u mnie obraz tej firmy, to jest przypisywanie osobom czynów, których nie popełniły. Przykładowo wybiera się z tzw. referatu „enkowego”, czyli spraw niewykrytych, te sprawy, w których nie ma monitoringu. Jeżeli mamy jakiegoś gościa, który ukradł coś, włamał się gdzieś, no to, żeby „zejść” z tych spraw niewykrytych, to się przypisuje te niewykryte do takiej osoby – opowiada nam jeden z policjantów z Wrocławia.

- Najlepiej znaleźć wariata. Takiemu to się super przedstawia zarzuty, bo się bierze wszystkie czyny z komisariatu: 15-20 i mu się robi tak zwaną wieloczynówkę. Komendanci aż skaczą z radości, że się to zrobiło, bo to jest w ogóle mega wynik w statystyce. Temu niepoczytalnemu przypisuje się więc nie jego czyny, nie jego przestępstwa, ale super się to wykazuje w statystykach – dodaje drugi.

ZOBACZ: Bezduszne przepisy. Musi pracować, by przeżyć, ale traci szansę na zasiłek

We wrocławskiej policji ginie bardzo dużo rzeczy: od danych informatorów, materiału dowodowego, po rzeczy, które mogą się przydać funkcjonariuszom w domu.

- Giną przeróżne rzeczy. Zarówno rzeczy tajne, jak i dowody rzeczowe. W jednym z komisariatów wrocławskich zostały zabezpieczone markowe ubrania, które prawdopodobnie były podróbkami. Ale przychodzi do rozliczenia z inną instytucją, która te ubrania musi wykazać, bo za nie odpowiada. I popłoch na jednym z komisariatów: „oddajcie ubrania". „To co, kurde, mam wyprać?" – mówi policjant.

A jak trzeba podbić statystykę, to policja we Wrocławiu znalazła na to patent. Co prawda nie poprawia bezpieczeństwa, ale za to jest prosty.

- Patrole nie kontrolują miasta stricte pod kątem osób, które jeżdżą nietrzeźwe samochodami, tylko łapią tych chulajnogarzy, rowerzystów i na tym robią wyniki. I za to są premie przyznawane policjantom i potrafi być tak, że jeden patrol jest wyznaczony do tego, żeby tylko jeździł i zatrzymywał rowerzystów. Przywozi 16-18 rowerzystów dziennie i to jest traktowane jako sukces na komisariacie. To jest patologia – alarmuje kolejny z policjantów.

Reporter: Leszek Dawidowicz

Oglądaj inne reportaże tego reportera

XXXX XXXXXXX XXXXXX XX XXX XXX XXXX XXXX XXXXX

 

XXX XXXX X XXXXXXX XXXXXXXX XXXXXXX X XXXXX

 

XXXX XXXXXXX XXXXXX XX XXX XXX XXXX XXXX XXXXX

 

XXX XXXX X XXXXXXX XXXXXXXX XXXXXXX X XXXXX

 

XXXX XXXXXXX XXXXXX XX XXX XXX XXXX XXXX XXXXX

 

XXX XXXX X XXXXXXX XXXXXXXX XXXXXXX X XXXXX

 

XXXX XXXXXXX XXXXXX XX XXX XXX XXXX XXXX XXXXX

 

XXX XXXX X XXXXXXX XXXXXXXX XXXXXXX X XXXXX